— Przywieźli wełnę Hanuś, we trzech workach przywieźli...
Rozwiązała wory i w jednym z nich na wierzchu znalazła bochen chleba, kawał słoniny i z dobre pół garnca kaszy.
— Niech ci Pan Jezus odpłaci za dobrość — szepnęła rozrzewniona i zaraz też narządziła sutą kolację i rychło dzieci spać położyła.
Uciszyło się wnet w całym domu, bo u Weroniki już spali, a stary też wkrótce przyległ na przypiecku i zasnął, Hanka zaś wyporządziła kółko, siadła przed kominem i przędła.
Długo w noc siedziała, do pierwszych kurów, a wciąż, jak ta nić, wiło się przez nią młynarzowe powiedzenie: za Jagną lata, za Jagną.
Kółko warczało zcicha, jednostajnie, niestrudzenie, noc zaglądała w okno miesięczną, mroźną twarzą i jakby pobrzękiwała w szybki i wzdychający tuliła się do ścian, a chłód wypełzał z kątów, za nogi chwytał i siwą pleśnią rozrastał się po glinianym toku; świerszcz strzykał za kominem, ino czasem przerwał, gdy które dziecko zakrzyczało przez sen, lubo rzuciło się na łóżku — i znowu stawała głęboka, przemarznięta cichość! Mróz brał coraz tęższy i kieby żelaznemi pazurami ściskał, bo raz wraz trzaskały deski w szczycie, to pogięte stare ściany łupnęły, jakby kto strzelił, to belka niektóra pęczniała od mrozu, potrzaskując zcicha, to snadź ziąb przejął nawskróś przyciesie, że zadygotały znagła boleśnie, i cały dom kurczył się, przywierał do ziemi a drgał z zimnicy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —