Nie uspokoił się rychło po tem spotkaniu, bo do tego nie wiedło mu się jakoś dzisiaj od samego rana; ledwie był wziął się do ciesania, wyszczerbił się topór na sęku, a potem zaś, zaraz z przypołudnia, drzewo przygnietło mu nogę, cud prawdziwy, że nie pękła, ale musiał but zezuwać i okładać lodem, bo napuchła i srodze bolała... A do tego i Mateusz dzisiaj był rozżarty jak ten pies, kłócił się ze wszystkimi, wciąż mu było źle, wciąż mało, krzyczał, poganiał, a z nim to jakby wyraźnie zwady szukał, że ino, ino do czego gorszego nie przyszło.
Tak się już dziwnie składało, bo nawet tej kaszy, którą miał Franek zrobić na dzisiaj, a o którą Hanka mu co dnia głowę suszyła, nie zrobił i zastawiał się brakiem czasu.
W chałupie też było niezwyczajnie. Hanka chodziła strapiona i zapłakana, bo Pietruś leżał w gorączce jakoby w ogniu, że musiała wołać Jagustynki, aby chłopca okadziła i przemierzyła, bo obsunąć się musiał.
Właśnie przyszła podczas kolacji, przysiadła przed kominem, rozglądała się kryjomo po izbie i dziwną ochotę miała gadać, ino że mało wiele odpowiadali oboje, to zaraz wzięła się oglądać chłopca i lekować...
— Pójdę do młyna, przypilnuję, bo inaczej nie zrobią! — powiedział, biorąc czapkę.
— Ociec nie mogliby to iść zasypywać!..
— Sam pójdę, to pewniej kasza będzie! — I poszedł śpiesznie, zły był, wzburzony i tak na wnętrzu rozciepany, jako to drzewo samotne na wichurze, a przytem drażniło go wszystko w chałupie, niecierpli-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —