dał znać wieczorem Jambroży, że ksiądz nazajutrz będzie jeździł po kolędzie.
Zakrzątnęli się zaraz od rana koło porządków, że nawet stary, unikając piekła, bo Jagna sielnie dunderowała na Józkę, sam się zabrał do odwalania śniegu z opłotków; wywietrzono izby, omieciono z pajęczyn ściany, Józka wysypała żółtym piaskiem ganek i sienie i śpiesznie przebierali się odświętnie, bo ksiądz już był w niedalekiem sąsiedztwie, u Balcerków.
Jakoż wkrótce stanęły księże sanie przed gankiem, a on sam w komży na futrze, poprzedzany przez dwóch organiściaków, przybranych kiej do mszy, wszedł do izby — odmówił łacińskie modlitwy, pokropił i poszedł w obejście poświęcić budynki i cały dobytek. Boryna niósł przed nim na talerzu wodę święconą, a on w głos się modlił i poświęcał wszystko pokolei, organiściaki zaś szli wpodle, przyśpiewując kolędy i gęsto potrząchając dzwonkami, a reszta, kieby za procesją, szła ztyłu.
Skończywszy zaś, wrócił do izby i przysiadł odpoczywać, a nim Boryna z parobkiem zsypali do sań pół korca owsa i grochu ćwiartkę, jął przesłuchiwać pacierza Józkę i Witka.
Tak galanto umieli, aż się dziwił i pytał, kto ich uczył.
— Pacierza to mię nauczył Kuba, a katechizmu i na elementarzu Rocho! — odpowiadał śmiało Witek, aż go ksiądz pogłaskał po głowie, ale Józka tak straciła śmiałość, że się ino rozczerwieniła, popłakała i tego słowa nie wykrztusiła! Dał im po dwa obrazki, a na-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —