zaczęły latać po twarzach. Usadzili się znowu na dawne miejsca i pogwarzali wesoło, dziewczyny zaś z Józką na czele, jako najśmielszą, nacisnęły Rocha pod kominem i nuż go molestować i milić się przed nim, by opowiedział jaką historję, jak to u Borynów na jesieni...
— A pamiętasz to, Józia, com wtedy powiadał?
— I jak! było to o tym Burku Panajezusowym!
— Rzeknę wam dzisiaj o królach, kiejście ciekawe!
Przysunęli mu stołek pod lampę, rozstąpili się nieco, że usiadł w pośrodku, kiej ten stary, siwy dąb na polanie, otoczony półkolem zwartych, pochylonych krzy, i zaczął prawić zwolna i niegłośno.
Cichość ogarnęła izbę, że jeno wrzeciona warkotały, a czasem ogień trzasnął na kominie, albo czyjeś westchnienie zaszemrało — a Rocho opowiadał cudeńka różne i historje o królach, o wojnach srogich, o górach, gdzie śpi wojsko zaklęte, czekające jeno zatrąbienia, by się zbudzić i paść na nieprzyjacioły i pobić i ziemię ze złego oczyścić; o zamkach wielgachnych, gdzie złote izby, gdzie królewny zaklęte w białych gzłach w księżycowe noce lamentują i wybawiciela czekają, gdzie w pustych pokojach co noc brzmi muzyka, zabawy idą, ludzie się schodzą, a niech kur zapieje, wszystko zapada i w groby się kładzie; o krajach, gdzie ludzie kiej drzewa, gdzie mocarze, co górami rzucają, gdzie skarby nieprzebrane, przez smoki one piekielne strzeżone, gdzie ptaki żary, gdzie Madeje, gdzie kije samobije, a one Lele-Polele, a one Południce, upiory, strachy, czary, dziwości! — a drugie jeszcze, insze, a cudne i wprost nie do wiary, że wrzeciona z rąk leciały a du-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —