miona, chłodli do siebie i stali kiej te zimne słupy, że jeno serca biły im kołatliwie a na wargach plątały się słowa czułości i pocieszenia, jakie chcieli sobie powiedzieć i nie poredzili.
— Miłujesz to mnie, Jaguś? — szepnął cicho.
— A bo raz ci to powiadałam, abo nie wychodzę do cię, kiej jeno chcesz... — odparła unikliwie, przysuwając się doń biedrem, bo żal jakiś ściskał jej duszę i napełnił oczy łzami, że zachciało się jej płakać przed nim a przepraszać, że go już miłować nie poradzi, ale on to wnet pomiarkował, bo ten głos padł mu lodem na serce, aż się zatrząsł cały z bólu i złość pełna wyrzutów i żalów niewstrzymanych zalała mu serce.
— Cyganisz jak ten pies; wszyscy mnie odstąpili, to i tobie pilno za drugimi. Miłujesz mnie, juści, jak tego psa złego, któren ugryźć może i przed którym ognać się trudno! juści! Przejrzałem cię nawylot, znam ja cię dobrze i wiem, by mnie powiesić chcieli, pierwszabyś troków nie żałowała, by ubić kamieniami, pierwszabyś rzuciła za mną — gadał prędko.
— Jantoś — jęknęła przerażona.
— Cicho, póki swoje powiedam — krzyknął groźnie, podnosząc pięście. — Prawdę powiadam. A kiej do tego przyszło, to mi już wszystko zarówno, wszystko!
— Trza mi lecieć, wołają mnie ano! — jąkała, chcąc uciekać zestraszona wielce, ale ją pochwycił za rękę, że ni drgnąć nie mogła, i chrypliwym, złym, pełnym nienawiści głosem gadał:
— A to ci jeszcze powiem, bo swoją głupią głową nie miarkujesz, że jeślim na takie psy zeszedł, to i bez
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.
— 326 —