Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.
— 339 —

— Amen! Amen! — przywtórzyli, a że zaświegotała właśnie sygnaturka, snadź ksiądz ze mszą wychodził, żegnano się, zdejmowano czapki, bito się w piersi, a jaki taki westchnął żałośnie, i ruszali sfornie, mocno i w milczeniu i całą prawie wsią, jeno kowal przywarł gdziesik w opłotkach, przebrał się do chałupy, skoczył na konia i popędził bocznemi drogami ku dworowi, Antek zaś, któren był od samego zjawienia się ojca skrył się w karczmie, skoro ruszyli, wziął od Żyda fuzję, schował ją pod kożuch, i pognał do borów naprzełaj przez pola... nie oglądając się nawet za gromadą...
A naród ruszył żwawo za Boryną, jadącym na przedzie.
Tuż za nim ciągnęły Płoszki, ilu ich było z trzech chałup, ze Stachem na przedzie, naród był nieurodny, ale pyskaty, szumny i wielce w siebie dufający.
A za nimi Sochy, których wiódł sołtys.
A trzecie były Wachniki, chłopy drobne, suche, ale zajadłe kiej osy.
A czwarte szły Gołębie, Mateusz im przewodził, niewiela ich było, jeno że starczyli za pół wsi, bo same zabijaki nieustępliwe i rozrosłe kiej dęby.
A piąte Sikory, krępe niby pnie, żylaste i mrukliwe.
A potem Kłębiaki i młódź druga, wyrosła, bujna, swarliwa i na bitki wszelkie łakoma, którą prowadził Grzela, wójtów brat.
A wkońcu Bylice szły, Kobusy, Pryczki, Gulbasy, Paczesie, Balcerki i ktoby je tam wszystkie spamiętał.
Szli mocno, aż się ziemia trzęsła, posępni, kwardzi a groźni, kiej ta chmura gradowa, co to jeno po-