Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

Otoczyli ci ją zwartem kołem, tając przydechy i dziw jej nie zjadając rozgorzałemi oczyma.
A ona najpierw po obraziku poświęcanym rozdała każdemu, potem zaś sznury paciorków dziewuchom, a tak pięknych, że ino grały farbami, wrzask się bez to uczynił w izbie, tak jedna przez drugą cisnęły się do lusterka, przymierzać, cieszyć się sobą i szyję wzdymać kiej te indory napuszone, a to i koziki sielne, prawdziwie misiarskie nalazły się dla chłopaków, i cała paczka machorki dla Tomasza, w ostatku i la Kłębowej wyjęła fryzkę szeroką, wzburzoną i kolorową nicią obdzierganą, że gospodyni aż wręcz plasnęła z wielkiej kontentności...
I wszyscy radowali się niemało, nie raz i nie dwa oglądając te śliczności i ciesząc oczy podarunkami, wielce, z niemałą lubością powiedała, co ile kosztuje i gdzie to kupione.
Długo w noc przesiedzieli, poredzając jeszcze o nieobecnych.
— Aż strach za grdykę łapie, tak cicho na wsi! — zauważyła wkońcu Agata, gdy przymilkli, i opadło ich głuche, martwe milczenie. — Gdzie to po inne roki, w tym zwiesnowym czasie, to aże się wieś trzęsła od wrzasków i śmiechów!..
— Bo jako ten grób otwarty widzi się cała wieś, że jeno kamieniem przywalić i krzyże postawić... że nawet i pacierza nie będzie miał kto zmówić, ni na mszę dać... — potwierdziła smutnie Kłębowa.
— Prawda! Pozwolicie, gospodyni, tobym ano na górkę poszła, kości me bolą po drodze i oczy już śpik morzy.