lewała mu po ździebku do ust świeżej wody: pił zwolna aże mu grdyka chodziła, ale się nie poruszył; leżał wciąż, kiej ta kłoda zwalona, jeno w oczach zaświeciło mu cosik, jak kiedy rzeka z pod nocy się przetrze i rozbłyśnie na jedno oczymgnienie.
Westchnąwszy nad nim żałośnie, trzasnęła znowu trepem w wiaderko, ciskając rozsrożonemi oczyma po śpiącej.
Ale Jagusia i tak nie przecknęła; leżała ano na bok, twarzą na izbę, pierzynę snadź z gorąca zepchnąwszy do pół piersi, że ramiona i szyja leżały nagie, zrumienione i ździebko ruchające się w cichem dychaniu: przez rozchylone, wiśniowe wargi lśniły się jej zęby, kiej te paciorki najbielsze, a rozplecione włosy burzyły się po białej poduszce, spływając aż na ziemię, kiej ten len najczystszy, w słońcu wysuszony.
— Zedrzeć ci ino pazurami tę gębusię, a nie wynosiłabyś się urodą nad drugie! — szepnęła Hanka z taką nienawiścią, aż ją w sercu zakłuło i same palce się sprężyły do darcia, ale bezwolnie przygładziła sobie włosy i zajrzała w lusterko, wiszące na okiennej ramie; cofnęła się jednak prędko, dojrzawszy swoją twarz wynędzniałą, pokrytą żółtemi plamami, i zaczerwienione oczy.
— Niczem się nie umartwi, dobrze się naźre, w cieple się wyśpi, dzieci nie rodzi, to nie ma być urodna! — pomyślała z taką goryczą, że, wychodząc, drzwiami trzasnęła, aż szyby zabrzęczały.
Obudziła się wreszcie Jagna. Jeno stary leżał wciąż bez ruchu, wpatrzony przed siebie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.
— 44 —