jej też niezgorzej — ale jedno ją ano gnębiło boleśnie, że przed Hanką ustępować musi, przed Antkową kobietą: to ją przypiekało do żywego, budząc złość i chęć robienia nasprzeciw.
Juści, że ją i matka podmawiała, i kowal rychtował codziennem podjudzaniem, bo sama z siebie, toby może rychło ustąpiła. Tak ją już mierziły te wojny, że nieraz chciała wszystko ciepnąć i przenieść się do matki.
— Ani się waż! siedź, póki nie zamrze! waruj swojego! — nakazywała srogo stara.
To i siedziała, choć ckniło się jej niewypowiedzianie — jakże? całe dni nie było do kogo gęby otworzyć, ni pośmiać się z kim, ni wybiec do kogo...
A w domu pojękiwał stary, była Hanka, zawżdy gotowa do kłótni, szła ciągła wojna, że już zgoła było nie do wytrzymania.
U matki też było niesposób wysiedzieć.
To latała z kądzielą po chałupach — ale mogła to i tam wytrzymać, kiej we wsi były same kobiety, rozkisłe, rozpłakane, rozwrzeszczane, jako te dni marcowe, a wszędy, jako ta nieustająca litanja, wyrzekania, a nikaj żadnego parobka, choćby na lekarstwo!
Że już ni miejsca, ni rady dać sobie nie mogła.
Do tego zaś często, coraz częściej nawiedzały ją wspominki o Antku.
Prawda, jako pod sam koniec, nim go wzięli, wielce ku niemu ochłodła i te spotykania już były jeno strachem i męką; na ostatku zaś ukrzywdził ją jeszcze tak bardzo, aż dusza pęczniała żalem na przypominki... ale miała wyjść do kogo, wiedziała, że tam, pod bro-
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —