Skoro się rozeszły kobiety, wraz też przyszła kowalowa posiedzieć przy chorym, Hanka zaś z Jóźką udały się do chlewu wieprzka oglądać.
Wypuściły go na podwórze, ale że świntuch był spasiony, to uwalił się zaraz w gnojówce i ani chciał się ruszyć.
— Nie dawaj mu już dzisiaj jeść, niech się oczyści.
— Akuratnie i zapomniałam dać mu po połedniu...
— To i dobrze na ten raz, trzaby go jutro sprawić. Wołałaś Jagustynki?
— Przyjść obiecała jeszcze dzisiaj, na odwieczerzu...
— Odziej się i bieżyj do Jambroża, niech jutro, choćby i po mszy, a przychodzi ze statkami oporządzić wieprzka.
— Będzie to mógł, kiej dobrodziej zapowiadał, co jutro dwóch księży przyjedzie słuchać spowiedzi?
— Czas znajdzie!.. wie, że gorzałki żałować nie będę, a on jeno poradzi galanto szlachtować i mięso sprawić. Jagustynka też pomoże.
— Tobym raniuśko jechała do miasta po sól i przyprawy...
— Zachciało ci się przewietrzyć!.. nie potrza: wszystkiego dostanie u Jankla, sama tam zaraz pójdę i przyniesę.
— Jóźka! — krzyknęła jeszcze za nią — a gdzie to Pietrek z Witkiem?
— Pewnikiem poszli na wieś, bo Pietrek wziął skrzypice.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —