Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.
— 67 —

wyręczyć; nie popuściła jednak, mimo, że już mdlały jej ramiona i grzbiet. Patrzali w niego z trwogą, czekając, co powie.
— Jęczmionaby siać pierwsze... Do mnie, chłopy!.. ratunku!.. — krzyknął naraz strasznie, wyprężył się i padł wtył, oczy mu się zwarły, zarzęział.
— Umiera!.. Jezus!.. umiera!.. — wrzeszczała Hanka, targając nim z całej mocy.
A Magda wnet zapaloną gromnicę wtykała mu w bezwładną rękę.
— Księdza, prędzej, Michał!..
Ale nim kowal wyszedł, Boryna otworzył oczy, puszczając z rąk gromnicę, że się potrzaskała w kawałki.
— Już mu przeszło, szuka czegoś...
Szeptał, nachylając się nad nim, ale stary odepchnął go dość silnie i zawołał zupełnie przytomnie:
— Hanka, wypraw tych ludzi.
Magda z płaczem rzuciła się do niego, ale snadź jej nie poznał.
— Nie chcę... nie potrza... wypędź... — powtarzał uporczywie.
— Choć do sieni ustąpcie, nie sprzeciwiajcie się... — błagała.
— Wyjdź, Magda, ja się z tego miejsca nie ruszę — wycedził nieustępliwie kowal, miarkując, że stary chce coś tajnego Hance powiedzieć.
Dosłyszał to stary i, uniósłszy się, tak groźnie spojrzał, wskazując mu ręką drzwi, że się wyniósł, kiej ten pies kopnięty, z przekleństwem skoczył do płaczącej na ganku Magdy, ale znagła przycichł, rozejrzał się