— Babciu, wama byłby już czas siąść na pokutę w kruchcie i te paciorki prząść, a nie ogadywać drugich!
— Poczekam, byś siadł wpodle, kuternogo!
— Mam czas, pierwej waju pięknie przedzwonię i łopatą oklepię...
— Nie tykajcie me, bom zła! — warknęła cicho.
— Kijaszkiem się zastawię i nie ugryziecie, a ząbków szkoda, ile że ostatnie...
Jagustynka cisnęła się ze złością, ale nie odrzekła, bo i właśnie Hanka nalewała kieliszek, przepijając do nich, a Jóźka podała śledzia, którego otrząskał o drewno nogi, ze skóry ołupił, na wąglikach przypiekł i ze smakiem zjadł.
— Dosyć zabawy! do roboty, ludzie! — zawołał naraz, zrzucając kożuch, zakasał rękawy, poostrzył jeszcze na osełce noża, wziął z kąta tęgą pałę od rozcierania ziemniaków la świń i ruszył żwawo na dwór.
Wszyscy też poszli za nim w podwórze, on zaś z Pietrkiem wywodził z chlewu opierającego się silnie wieprzka.
— Nieckę na krew, a prędko! — krzyknął.
Przynieśli wnet, wieprzek czochał się o węgieł i pokwikiwał zcicha...
Stali kołem, w milczeniu patrząc w jego białe boki i tłusty, obwisły brzuch, a moknąc galanto, bo deszcz mżył coraz gęstszy i mgły zwalały się na sad. Łapa jeno naszczekiwał, obiegając dokoła. Jakieś kobiety przystawały w opłotkach i kilkoro dzieci wieszało się na płotach, ciekawie naglądając.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —