— Jeśli do wójta idziecie, we młynie pono; w chałupie go niema! — Jagustynka zjawiła się przed nim niespodziewanie.
Zawrócił ku młynowi bez słowa, nie cierpiał bowiem tego pleciucha.
Dopędziła go wnet i, drepcąc pobok, zaszeptała prawie w same uszy:
— Zajrzyjcie do moich Pryczków, abo i do Filipki... zajrzyjcie!..
— Bym co pomógł, to zajrzę...
— Tak skamlały, abyście do nich zajrzeli... przyjdźcie!.. — gorąco prosiła.
— Dobrze, jeno przódzi muszę z wójtem pomówić.
— Bóg zapłać!
Pocałowała go w rękę roztrzęsionemi wargami.
— A wam co?
Zdumiał się, bo zawżdy byli z sobą jakby we wojnie.
— Coby zaś, jeno na każdego przychodzi taki czas, że jako ten pies zgoniony a bezpański, rad, kiej go poczciwa ręka pogłaszcze... — szepnęła łzawo, ale nim nalazł dla niej to dobre słowo, odeszła śpiesznie.
A on i we młynie wójta nie nalazł; ze strażnikami pono do miasta pojechał — powiedział młynarczyk, zapraszając na odpocznienie do swojej izdebki, gdzie już dosyć siedziało lipeckich bab i chłopów z drugich wsi, oczekując na swoją kolej mielenia. Byłby tam Rocho chętnie posiedział dłużej, ale Tereska, żołnierka, siedząca z inszemi, przysiadła wnet do niego i jęła nieśmiało a cichuśko wypytywać o Mateusza Gołębia.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —