chmurna, jako to niebo, wiszące nad głowami, a nie po jednym policzku łzy skapywały gorące...
Ale w sobie byli wszyscy spokojni, z poddaniem się znosząc ten dopust Boży. Jakże? gdyby tak kużden człowiek jeszcze cudze biedy brał w serce, toby mu na swoje mocy nie starczyło, a przytem: odrobi to, kiej się już złe stanie? zapobieży?..
Ksiądz naraz przystanął do Weronki i rzekł:
— A najpierw to Panu Bogu powinniście podziękować za ocalenie...
— Juści, prawda, i choćby prosię przedam, a na mszę zaniesę...
— Nie potrzeba, schowajcie pieniądze na pilniejsze potrzeby, ja i tak zaraz po świętach Mszę odprawię na waszą intencję.
Ucałowała mu gorąco ręce i za nogi obłapiła w serdecznem dziękczynieniu za dobrość i miłosierdzie, on zaś przeżegnał ją, błogosławiący, i za głowę ścisnął, a dzieci, tulące mu się z piskiem do kolan, przytulił poczciwie i kiej ten najlepszy ociec popieszczał...
— Tylko dufności nie traćcie, a wszystko się na dobre obróci. Jakże to było?
— Jak? Poszlim spać zaruteńko z wieczora, bo gazu nie było w lampce a i drew brakowało na opał. Wiało juści sielnie, aż chałupa trzeszczała, ale się nic nie bojałam, bo nietakie wichry przetrzymała. Nie spałam zrazu, tak cugi przez izbę wiały, ale musiałam potem zadrzemać. Aż tu naraz kiej nie huknie, kiej się nie zatrzęsie, kiej cosik nie rypnie w ściany. Jezus!.. myślałam, że wszystek świat się przewala. Skoczyłam
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —