Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —

Widzieli, że długo z nią na drodze o czemś rozprawiał.
Naród zaś babski, ugwarzywszy się ździebko i naużalawszy nad pokrzywdzoną, jął się rozchodzić dość śpiesznie, przypominając sobie znagła o śniadaniach i pilnych robotach.
Przy rumowisku ostała jeno sama rodzina i właśnie medytowali, jakby tu co niebądź wydobyć z zawalonej izby, gdy powróciła zadyszana Sikorzyna.
— A to do mnie się przenieście, na drugą stronę, kaj Rocho dzieci nauczał... Juści, komina braknie, ale wstawicie cyganek i waju wystarczy... — rzekła prędko.
— Moiście, a czemże to wama za komorne zapłacę!
— Niech was o to głowa nie boli. Znajdziecie jaki grosz, zapłacicie, a nie, to przy robocie jakiej pomożecie, albo prosto i za Bóg zapłać siedźcie. Pustką przecież ta izba stoi! Z duszy serca proszę, a ksiądz ten papierek wama przysyła na pierwsze wspomożenie!
Rozwinęła jej przed oczyma trzy ruble.
— Niech mu Bóg da zdrowie! — wykrzyknęła Weronka, całując ten papierek.
— Poczciwy, że drugiego nie naleźć! — dodała Hanka.
— Krowie na księżej oborze też będzie niezgorzej! juści... — stary powiedział.
I zaraz zaczęły się przenosiny.
Chałupa Sikorów stała tuż przy dróżce, na skręcie do wsi, może o jakie dwa stajania od Stachów, zaraz też jęli tam przenosić pozostałą chudobę i co