Nie nalegała już więcej, skoro nie chciał. Po prawdzie, i u niej było ciasno, a ze starym nowy kłopotby był.
Przykazała Pietrkowi wziąć Kruczka na postronek i do chałupy prowadzić.
— Stanie za Burka, któren gdziesik uciekł. Niezguła dopiero! — krzyknęła niecierpliwie, gdyż Pietrek nie mógł dać rady psu.
— Głupi... gryzł tu będzie... tam źreć co dnia dostaniesz... juści, a w cieple się wyleżysz... Kruczek! — napominał go stary, pomagając brać na sznurek.
Pobiegła przodem, by jeszcze na odchodnem zajrzeć do siostry.
Zdziwiła się, zastawszy w izbie kilka kobiet i Weronkę, znowuj rozpłakaną.
— A czem to sobie u was zasłużyłam na tyle dobrości? czem? — biadoliła.
— Niewiela możem, wszędy bieda, ale co przynieślim, bierzcie, bo ze szczerego serca dajem — przemówiła Kłębowa, wtykając jej w garść spory węzełek.
— Takie nieszczęście was spotkało!
— Nie z kamienia przecie naród i kużden z biedą się zna.
— I przez chłopa jesteście, jak drugie.
— To w taką porę waju ciężej niźli inszym.
— I barzej was Pan Jezus doświadcza... — powiadały wraz, składając przed nią węzełki, bo ano społecznie się zmówiły i naniesły jej, co ino która mogła: to grochu, to krup jęczmiennych, to mąki...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —