Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —

i lipach rozłożystych, aż wrzask i ogłuszający świergot rozchodził się na całą wieś.
Zaś nad wygładzonym, lśniącym stawem krzyczały gęsiory, stróżując gęsiąt, i klepały ostro kijami, gdyż prano w wielu naraz miejscach.
A wszędy był rejwach, pośpieszna robota, przekrzyki między chałupami, chmary dzieciaków i czerwieniejących po sadach kobiet.
Sienie i izby stały naprzestrzał wywarte, po płotach suszyli przeprane dopiero co szmaty, wietrzyli po sadach pościele, ściany bielono tu i owdzie, psy wojnę czyniły ze świniami, bobrującemi po rowach, a kajś znowu krowy wynosiły rogate łby z za ogrodzeń, porykując tęskliwie.
Niejeden też wóz wyjechał do miasteczka po świąteczne zakupy. A zaraz z południa nadjechał długim wasągiem stary handlarz Judka ze swoją żydowicą i bachorem.
Jeździli od chałupy do chałupy, przeprowadzani przez pieski, sielnie docierające, a mało skąd Judka wychodził z pustemi rękoma, bo nie był okpis, jak karczmarz, albo i drugie, płacił niezgorzej, a nawet, jak komu na przednówku było potrza, to na niewielki procent wygodził. Mądry był Żyd, znał wszystkich we wsi i wiedział, jak do kogo przemówić, to i raz po raz ciągał na wóz ciołaka, albo zboża jakiego ćwiartkę wynosił, a żydowica osobno na swoją rękę handlowała, znosząc jajka, koguty, to jakąś wypierzoną kokoszkę, albo i tego płótna półsztuczek, że to głównie na zamianę wycyganiała za owe fryzki, a wstążki, a tasiemki,