Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —

wszyscy zarówno byli w szmatach świątecznych, że ino grały w oczach wełniaki i gorsety, a i Witek, choć boso, w nowym był spencerku ze świecącemi guzikami, co je był uprosił od Pietrka, któren dzisiaj wystąpił w całkiem nowej przyodziewie: w granatowym żupanie i portkach pasiastych żółto-zielonych, wygolił się doczysta, włosy obciął, jak drugie, równo nad czołem, i koszulę na czerwoną wstążkę zawiązał, że skoro wszedł, zdumieli się przemianą, a Jóźka jaże w ręce zaklaskała:
— Pietrek ci to? a toby cię rodzona nie poznali!
— Burkową skórę zrzucił i parobek kiej świeca... — zauważył Bylica.
Prześmiechnął się ino parob, tocząc oczyma za Jagusią, a robiąc grdyką, gdyż Hanka, przeżegnawszy się, przepijała gorzałką do każdego i niewoliła zasiadać do stołu. Zajęli ławki, że nawet Witek, choć nieśmiało, przysiadł na kraju.
I pojadali zwolna, w cichości smakując święconego, że to bez tyle tygodni niezgorzej się wypościli. Kiełbasy czujne były, czosnkiem dobrze przyprawione, gdyż po izbie rozniesły się zapachy, jaże psy się wierciły między ludźmi, skamlając żałośnie.
Nikto się nie ozwał, póki pierwszego głodu nie zapchali, tęgo pracując, że ino, w onej uroczystej cichości spożywania, glamania się rozchodziły, przysapki a bulgoty gorzałki, bo Hanka nie żałowała nikomu, sama jeszcze przyniewalając do picia.
— Rychło to pojedziem? — ozwał się pierwszy Pietrek.