Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —

— Cała wieś tam dzisiaj.
— Juści, pocieszą się nieco święconem, chudziaki.
— Wyście to z matką nie pojechali? — pytał Jagny wychodzącej.
— A cóż tam po mnie! — wyszła w opłotki, spoglądając tęsknie na pola.
— Nowy wełniak ma dzisiaj! — szepnęła z westchnieniem Magda.
— Po matuli, nie poznajecie go to, co? A i korale wszystkie zawiesiła i bursztyny te wielgachne też po matusi! — pouczała ją Jóźka żałośnie. — Jeno chustkę na głowie ma swoją...
— Prawda, tylachna szmat ostało po nieboszczkach, to nama ich tknąć nie pozwolił, a jej wszystko oddał i paraduje se teraz...
— Hale, jeszcze kiejś wyrzekała przed Nastką, co są zleżałe i śmierdzą...
— Żeby jej tak zapachnęło to łajno diabelskie!
— Niech jeno ociec ozdrowieją, zarno upomnę się o korale, pięć sznurków ostało długich kiej bicze i jak groch największy!
Magda się już nie odezwała; westchnąwszy ciężko, zaczęła iskać najmłodsze dziecko. Jóźka się też zaraz poniesła na wieś, Witek pod stajnią majstrował jeszcze cosik kiele kogutka, dzieci zaś baraszkowały razem z pieskami przed gankiem, pod okiem Bylicy, któren czuwał nad niemi kiej kokosz, a Rocho jakby ździebko zadrzemał.
— Skończyliście polne roboty?