Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.
— 173 —

— To opatrz krowy i do izby przychodź robić, widniej ci będzie...
— Przyjdę, jeno jeszcze na wsi cosik sprawię...
Wróciła przed dom, ale dziewczyny już skończyły zabawę i zaczęły się rozchodzić, bo noc się robiła, światła zapalali po domach, gwiazdy się też kajś niekaj pokazywały, a chłód wieczorny zaciągał z pól.
Już wszystkie kobiety powróciły z miasta, a Hanka nie nadjeżdżała.
Jóźka narządziła sutą wieczerzę: barszcz na kiełbasie i ziemniaki, tłusto omaszczone. Zaczęła ją podawać na ławę, gdyż Rocho czekał, dzieci jeść skamlały, a Jagna raz po raz zaglądała do izby, kiej Witek wsunął się cichuśko i zaraz przykucnął przed dymiącemi michami. Dziwnie był czerwony, mało jadł i łyżką po zębach dzwonił, tak mu się ręce trzęsły, a nie dojadłszy do końca, poleciał.
Złapała go Jóźka w podwórzu przed chlewem, jak nabierał w połę świńskiego żarcia z cebratki, a ostro nastawała: co mu się stało?
Wykręcał się, jak mógł, wycyganiał, ale wkońcu prawdę powiedział:
— A to odebrałem dobrodziejowi swojego boćka!
— Jezus, Marja! a nie dojrzał cię kto?
— Nie, dobrodziej pojechali, psy poszły żreć, a bociek w ganku stojał! Maciuś to wypatrzył i przyleciał powiedzieć! Kapotą Pietrkową go przydusiłem, by me nie kujnął, i poniesłem do schowka. Ino pary z gęby nie puść, moja złociuśka! Za parę niedziel przywiedę go do chałupy, obaczysz, jak paradował na gan-