wodą zlały i jeszcze do stawu zepchnęły na pośmiewisko...
Ale ozgniewany za despekt, iż to dzieuchy górę nad nim wzięły, przyzwał w pomoc Pietrka Borynowego i tak się zmyślnie zasadzili na Nastkę, aż ją dostali w pazury i pod studnię zawlekli, a tak srodze spławili, jaże wniebogłosy wrzeszczała... Zaś potem, dobrawszy jeszcze Witka, Gulbasiaka i co starszych, chycili Marysię Balcerkównę i taką jej kąpiel sprawili, aż matka z kijem leciała na pomoc; przyparli też gdzieś Jagnę i tęgo utytlali, nawet Jóźce nie przepuszczając, choć się prosiła i z bekiem leciała na skargę do Hanki.
— Skarży się a rada, oczy się jej skrzą do figlów!
— A i mnie zapowietrzone do żywej skóry dojęły! — użalała się wesoło Jagustynka, wpadając do chałupy.
— Niby te obwiesie komu przepuszczają! — biadoliła Jóźka, przewłócząc się w suche szmaty, ale mimo strachu wyszła potem na ganek, bo aż dudniało na drogach od przeganiań i wieś się trzęsła wrzaskami: chłopaki dziw nie oszalały z uciechy, chodzili całą hurmą, zaganiając, kto się napatoczył, pod sikawki, aż sołtys musiał rozganiać swawolników, bo niesposób się było pokazać z chałupy.
— Wama cosik niezdrowo po wczorajszem? — szepnęła Jagustynka, susząc plecy przed kominem.
— Juści, trzęsie się we mnie i cięgiem me kopie, mgli me przytem...
— Połóżcie się. Trzaby się wam napić maciórkowego naparu! Strzęśliście się wczoraj! — zafrasowała się
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —