Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —

bardzo, ale że zapachniała kiszka przysmażona, siadła wraz z drugimi do śniadania, łakomie wypatrując większego kawałka.
— Pojedzcie i wy, gospodyni: głodzeniem zdrowiu nie pomoże...
— Kiej mi się mierzi mięso; arbaty se zgotuję.
— Na przepłókanie flaków niezgorsze, ale byście się gorzałki przegotowanej z tłustością i korzeniami napili, rychlejby pomogło...
— Juści, zmarlakaby postawiły takie leki!.. — zaśmiał się Pietrek, któren wziął miejsce kole Jagusi, w oczy jej zaglądał, podając usłużliwie, na co jeno spojrzała, i cięgiem ją zagadując, ale że go zbywała bele czem, jął rozpytywać Jagustynkę o Mateusza, o Stacha Płoszkę i drugich.
— Jakże, widziałam wszystkich, spólnie se siedzą, a pokoje mają dworskie zgoła, wysokie, widne, z podłogą, jeno że z tą żelazną pajęczyną w oknach, by się im na spacer nie zachciało. A przekarmiają ich też niezgorzej. Grochówkę im przynieśli w połednie, spróbowałam: kieby na starym bucie zgotowana i smarowidłem od woza omaszczona. Na drugie zaś prażonych jagieł im postawili... no, Łapaby kulas na nie podniósł, a nie powąchał nawet. Za swoje się żywią, któren zaś nie ma grosza, pacierzem se to jadło doprawia — opowiadała urągliwie.
— Rychło zaczną puszczać?
— Powiedały, że już na przewody niektóre wrócą! — szepnęła ciszej, obzierając się trwożnie na Hankę,