Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.
— 190 —

pójdzie se we świat w największą robotę i cóż pocznę przez niego w tylim gospodarstwie!
— Żeby go wama tylko nie odmówiła która — rzekła ciszej.
— Wiecie to co? — zatrwożyła się niemało.
— Doszło me cosik zboku... może cyganią, to nie rozpowiadam. Hale, gadu gadu, a z czem to ja przyszłam? Obiecały się przyjść niektóre, ugwarzym się sieroty, przyjdźcie i wy... jakże Borynowejby nie było, kiej co najpierwsze się zbierą.
Przypochlebiała, ale Hanka wymówiła się słabością, po prawdzie, bo już poczuła się ździebko napitą.
Płoszkowa, wielce markotna odmową, Jagnę poszła zapraszać.
Ale i Jagusia się wymawiała, że to już kajś indziej z matką się obiecały...
— Poszlibyście, Jagna, ckni się wama za chłopami, a do Płoszkowej ani chybi co Jambroży zajrzy, albo któren z dziadków i zawżdy chocia portkami zaleci... — szepnęła Jagustynka spod chałupy.
— A wy to po swojemu, tem słowem kieby nożem żgacie...
— Wesoło mi, tom rada kużdemu, czego mu potrza! — szydziła.
Jaguś ciepnęła się ze złości i na drogę wyszła, bezradnie wodząc oczyma po świecie i ledwie płacz wstrzymując. Juści, że się jej strasznie ckniło!
Cóż, że święta czuć było wszędzie, że ludzie się roili, że śmiechy i krzyki trzęsły się nad wsią, że nawet po szarych polach czerwieniały kobiety i piesneczki kajś