Nikto nie dojrzał, bo już prawie ciemno było na świecie i mało kto przechodził drogą.
Wieś już przycichała, milkły gwary i pustoszały opłotki, naród rozchodził się po chałupach, dobiegały święta i dni słodkich wczasowań, powszednie jutro stojało za progiem i w mrokach ostre kły szczerzyło, że niejedną duszę lęk ściskał i turbacje obsiadały na nowo...
Posmutniała wieś i przygłuchła, jakby do ziem barzej przywierając i tuląc się w sady oniemiałe, jeszcze tam kajś niekaj siedzieli na przyźbach, dojadając święcone i zcicha gwarząc, gdzie zaś spać się rychlej wybierali, pieśnie pobożne przyśpiewując.
Tylko u Płoszkowej rojno było i gwarno: zeszły się były sąsiadki, a obsiadłszy ławy, poredzały godnie między sobą. Wójtowa na pierwszym miejscu siedziała zaś pobok pękata, wyszczekana Balcerkowa swojego dowodziła; była i chuda Sikorzyna, była i jazgocząca cięgiem Borynowa, stryjeczna chorego, była i kowalowa z najmłodszem przy piersi, ugwarzająca się z pobożną, cichą sołtysową, i drugie były, co najpierwsze we wsi.
Siedziały napuszone i odęte, kiej kwoki w barłogu, a wszyćkie we świątecznych sutych wełniakach, w chustkach, lipecką modą do pół pleców opuszczonych, w czepcach kiej koła bieluchne, a rzęsiście skarbowane nad czołami, we fryzkach po uszy nastroszonych, na które tyle korali nawiesiły, ile która miała. Zabawiały się galanto, gęby zwolna czerwieniały i kuntentność rozpierała, poprawiały pilnie wełniaków, by się nie
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.
— 195 —