Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —

przygnietły, i już jęły do się przysiadać coraz bliżej, a ciszej poredzać, bierąc się wzajem na ozory.
A kiej kowal się jawił, powiedał, co prosto z miasta wraca, na dobre się rozweseliły. Chłop był wyszczekany, jak mało któren, że zaś był już ździebko napity, to jął wycyganiać takie rzeczy do śmiechu, jaże za boki się brały; izba się zatrzęsła, on zaś śmiał się najgłośniej, jaże ten jego rechot słychać było u Borynów.
Długo se używali, bo coś trzy razy Płoszkowa po gorzałkę posyłała do Żyda.
Zaś u Borynów jeszcze siedzieli przed chałupą. Hanka wstała i, otulona w kożuch, gdyż ziąb wziął po zachodzie, była z drugimi.
Póki dnia starczyło, Rocho im czytał z książki, że nieraz Hanka, rozglądając się, przykazywała cicho Jóźce:
— Wyjrzyjno na drogę...
Ale nikogoj nie było i czytał, póki wieczór nie zamroczył ziemi, a potem powiadał jeszcze różności, gdyż srodze się rozciekawili. Noc ich okrywała, iż ledwie się znaczyli na białej ścianie chałupy; wieczór się stawał ciemny i chłodny, gwiazdy nie wzeszły, głucha cichość ogarniała świat, jeno co woda bełkotała kajściś i psy warczały.
Zbili się w kupę, że Nastuś z Jóźką, Weronka z dziećmi, Jagustynka, Kłębowa i Pietrek prawie u nóg Rochowych przysiedli, a Hanka nieco z boku na kamieniu.
Rozpowiadał o całym polskim narodzie historje różne, to przypowieści święte, to cudeńka takie o świecie, że ktoby je ta pojął i zapamiętał!