— Gront — ojcowy to kłopot, a dzieucha — kumów.
— Nie zbraknie tego nasienia, nie! Proszą się z niem i, by kto wziął, dopłacają.
— Musi być, co wójtowej ckni się do małego; widziałam, jak wietrzyła na płocie przyodziewę po swoich nieborakach!
— Pono na jesień wójt obiecują sprawić chrzciny!
— Przy takim urzędzie, a o czem potrza, nie zapominają!
— A bo smutno w chałupie bez dziecińskich wrzasków! — rzekł poważnie.
— Prawda, że i utrapień z niemi niemało, ale i wyręka jest i pociecha...
— Specjały! I na złocie straci, kto je przepłaci! — mruknęła Jagustynka.
— Pewnie, że bywają i złe, za nic mające ojców, kwarde, ale jaka mać, taka nać, to się zbiera, co się zasiało! — westchnęła Dominikowa.
Rozsrożyła się Jagustynka, czując, że to jej przymawia.
— Łacno wam prześmiewać z drugich, że macie takich dobrych chłopaków, co to i oprzędą, i wydoją, i garnki pomyją, jak najsprawniejsze dzieuchy.
— Bo w poczciwości chowane i w posłuszeństwie.
— Prawda, same nawet pysków nastawiają do bicia! Wypisz, wymaluj — podobne do swojego ojca! Juści jaka mać, taka nać, prawdęście rzekli; a że pamiętam, coście za młodu z chłopakami wyprawiali, to mi nie dziwota, co Jagusia do was się całkiem udała, bo takusieńka, jako i wy: niechby kołek, bele w czapie
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.
— 206 —