nabakier, zechciał... nie odmówi z poczciwości — syczała jej nad uchem, aż tamta pobladła, chyląc głowę coraz niżej.
Jagna właśnie sień przechodziła, zawołała jej Hanka, wódką częstując: wypiła i, nie patrząc na nikogo, na swoją stronę poszła.
Wójt schmurniał, napróżno oczekując, że powróci.
Rozmowy jakoś nie szły, nasłuchiwał i chodził oczyma kryjomo za nią, gdy znowu się ukazała i na podwórze przyszła.
I kobietom odechciało się pogwary; stare jeno się żarły rozwścieklonemi ślepiami, zaś Płoszkowa poredzała zcicha z Hanką. Jeden Jambroży nie przepuszczał flaszce i, choć nikto nie słuchał, plótł cosik i wycyganiał niestworzone rzeczy.
Wójt się naraz podniósł i niby za dom się wyniósł, a chyłkiem, przez sad na podwórze poszedł. Jagusia siedziała na progu obory, dając pić po palcu srokatemu ciołkowi.
Obejrzał się trwożnie i, pchając jej za gors karmelki, szepnął:
— Naści, Jaguś, przyjdź o zmierzchu do alkierza, to dam ci cosik lepszego.
I, nie czekając odpowiedzi, do izby śpiesznie powracał.
— Ho! ho, ciołek wam się zdarzył, dobrze go przedacie — mówił, rozpinając kapot.
— Na chowanie pójdzie, bo to z dworskiego gatunku.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.
— 207 —