pękatej Weronce Bartkowej chorobę, zasie Teresce żołnierce...
— Pewnikiem bękarta! — zawarczała Jagustynka, siedząca zboku.
Nie zważali na nią, bo właśnie Pietrek się przysiadł i jął im prawić różności, jak to Cygany swojego króla mają, któren cały we srebrnych guzach chodzi, a taki ma posłuch, że kiejby przykazał la śmiechu tylko powiesić się któremu, a wmig to robią.
— Złodziejski król, mocarz taki a psami go szczują — szepnął Witek.
— Pieskie nasienie, pogany zatracone! — mruknęła stara i, przysunąwszy się, rozpowiadała, jak to Cygany dzieci kradną po wsiach.
— I żeby czarne były, to je kąpią we wywarze z olszyny, że i rodzona matka potem nie rozpozna, zaś cegłą ścierają jaże do kości te miejsca, kaj przy chrzcie oleje święte kładli na nie, i prosto w djablęta przemieniają.
— A pono takie czary i zamawiania potrafią, jaże strach mówić! — pisnęła któraś.
— Prawda, niechby cię ochuchała, a jużby ci wąsy wyrosły na łokieć.
— Prześmiewacie!... Opowiadają, że chłopu ze Słupskiej parafii, co ich pono wyszczuł psami, to Cyganicha jeno mignęła jakiemś lusterkiem przed ślepiami, a zaraz całkiem zaniewidział.
— I podobno ludzi, w co chcą, przemieniają, nawet we zwierzaki.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —