— Hale, szukaj wiatru w polu: kto ukradnie, schowa ładnie.
Dobrze już było pod wieczór, kiej powrócili rozpowiadając, że ani śladu nikaj, jakby kamień rzucił we wodę.
Wójt też się pokazał we wsi i, choć już mrok zapadał, zabrał sołtysa na brykę i pojechał donieść strażnikom i kancelarji, a Balcerkowa z Marysią poszły na sąsiednie wsie szukać na swoją rękę.
Ale wróciły z niczem, dowiedziały się jeno, że po inszych wsiach również mnożyły się kradzieże. Bez to na ludzi padło jeszcze cięższe udręczenie, bo strach o dobytek, jaże wójt ustanowił stróże i w braku parobków po dwie kobiety wespół ze starszymi chłopcami miały co noc obchodzić wieś i pilnować, a oprócz tego i w każdej chałupie zosobna czuwali, wszystkie zaś dziewki poszły spać do stajni i obór.
Jednako i to nie pomogło, a trwoga jeszcze barzej urosła, gdyż mimo tych stróżowań, zaraz pierwszej nocy Filipce z za wody złodzieje wyprowadzili maciorę na oprosieniu.
Prosto nie opowiedzieć, co się z tą chudziaczką wyrabiało: tak rozpaczała, że i po dziecku nie poredziłaby ciężej, boć to był jej dobytek jedyny, za któren rachowała się przeżywić do żniw; ryczała też, tłukąc się o ściany, jaże strach było patrzeć. Nawet do dobrodzieja poleciała z lamentami, że, litując się nad nią, dał jej całego rubla i obiecał prosiaka z tych, co się dopiero miały uląc na żniwa.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —