— Ma on swoje dwórki, na bose ani spojrzy — szepnęła Jagustynka, jaże Jaguś w ogniach stanęła i na swoją stronę uciekła.
Rocho wszedł był właśnie, za stołkiem się rozglądając.
— Temu się najbarzej zdumiewają nasze chłopy, co ludzie z Rzepek zjechali Lipcom pomagać! — rzekł cicho.
— Nie o swoją sprawę pobilim się w lesie, to nikt z nas zawziętości nie żywi — odpowiedział starszy.
— Bo zawdy bywa, że kiej się dwóch za łby bierze, trzeci korzysta!
— Prawda, Rochu, ale niech-no dwóch się zgodnie zmówi w przyjacielstwo, to ten trzeci może niezgorzej oberwać po łbie — co?
— Mądrze mówicie, panie Rzepecki, mądrze...
— A co dzisiaj Lipcom dolega, jutro może przyjść na Rzepki.
— I na każdą wieś, panie Rzepecki, jeśli, miasto za sobą obstawać i pospólnie się bronić, kłyźnią się, dzielą i przez złoście wydają wrogowi. Mądre i przyjacielskie sąsiady to jak te płoty a ściany bronne: świnia się bez nie nie przeciśnie i zagona nie spyska...
— Wie się już o tem, Rochu, między nami, jeno chłopy jeszcze tego nie miarkują i stąd bieda idzie...
— I na to już pora przychodzi, panie Rzepecki: mądrzeją...
Wytoczyli się wnet po wieczerzy na ganek, kaj już Pietrek przygrywał na skrzypicy dziewczynom co się były zleciały posłuchać.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.
— 236 —