— A zawdy w niedzielę zajeżdżajcie do nas, kiej do krewniaków!
— Ojców pozdrówcie! A kobiety nam swoje przywieźcie!
— W potrzebie się któren znajdzie, z całej duszy pomożem!
— Ostajta z Bogiem i niech wama plonuje, ludzie kochane! — krzykali, czapami trząchając do się i rękoma wymachując.
Dziewczyny i co ino było dzieci szły przy wozach, odprowadzając ich za wieś. Największą kupą tłoczyli się na topolowej, gdyż tamtędy aż z trzech wsi jechali. Wozy toczyły się wolno, rozmawiali wesoło, buchając częstym śmiechem i baraszkując.
Mrok się już sypał, zorze gasły, jeno wody kajś niekaj gorzały czerwono, mgły się zwijały na łęgach i wieczorna, zwiesnowa cichość przędła się po ziemiach. Żaby jęły gdziesik daleko a zgodnie rechotać...
Doprowadzili się do rozstajów i tam żegnali się wśród śmiechów i krzykań, ale nim jeszcze konie ruszyły z kopyta, kiej któraś z dziewczyn zaśpiewała za nimi:
„Dasz, Jasiu, na zapowiedzie!
Słuchaj ino, tatuś jedzie,
Dudni na moście —
da dana!
Dudni na moście!“
A chłopaki im na to, odwracając się z wozów: