— Za grubo, dyć ino napół, przecie u młynarza co drobniejsze ziemniaki całe sadzą. Rocho powiedział, że takie są dwa razy plenniejsze.
— Musi miemiecka to moda, bo jak Lipce Lipcami, zawdy się ziemniaki krajało na tyla, chyla oczków miały — kwękała sprzeczliwie Gulbasowa.
— Moiście, przecie dzisiejsi ludzi niegłupsi wczorajszych...
— Hale, tera jajo chce być mędrsze od kury i stadu przewodzić...
— Rzekliście! Ale po prawdzie, co poniektóre, choć lata mają, rozumu nie nabyły! — zakończyła Hanka, cofając się z przełazu.
— Zadufana w sobie, jakby już na całej gospodarce Borynów siedziała — mruknęła Kozłowa, obzierając się za nią.
— Poniechajcie jej: szczere złoto nie kobieta! Niewiada, czyby się nalazła od niej lepsza i mądrzejsza. Co dnia z nią siedzę, a oczy i rozumienie mam. Nacierzpiała się ona i przeszła krzyże, że niech Bóg broni...
— Czeka ją jeszcze niejedno... Jagna w chałupie, i skoro Antek wróci, cudeńka się tu zaczną i brewerje, będzie czego słuchać...
— Że Jagna z wójtem się sprzęgła, cosik mi o tem bąknęli — prawda to?
Zaśmiały się z Filipki, że pyta, o czem już wróble świergocą.
— Nie rozpuszczajta ozorów: i wiater czasem
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.
— 254 —