Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
— 265 —

— Wiesz to, Jaguś?.. Wracają nasi!..
— Dyć już kiej te sroki cały świat to jedno rozpowiada!
— Wiesz, a Nastusia to prosto od rozumu odchodzi, że i Szymek wróci...
— Czemuż to? — Błysnęła ślepiami srogo, po matczynemu.
— I... nic... A to me znowuj kulas rozbolał... — zająkał chrapliwie. — Cichoj, ścierwy — rzucił patykiem w sień na rozgdakane kwoki.
Niby to rozcierał nogę bolącą, a pokornie zaglądał w jej twarz dziwnie omroczałą.
— Kaj to matka?
— Na plebanję poszli... Jaguś, o Nastce to mi się ino tak wypsnęło...
— Głupi, myśli, co o tem nikto nie wie! Pobierą się i tyla...
— A bo to matka pozwoleństwo dadzą, kiej Nastuś ma jeno morgę?
— Pytał się będzie, to nie pozwolą. Hale, lata już parob ma, to i rozum swój powinien mieć, by wiedzieć, co i jak...
— A ma, Jaguś, ma, i kiej się uweźmie i pójdzie udry na udry, to i matki nie posłucha, na złość się ożeni, swój gront odbierze i na swojem postawi.
— Pleć, kiej ci ciepło, pleć, by cię jeno matka nie posłyszeli!
Markotność ją przejęła. Jakże! taka Nastka, a i to zabiega o chłopa, i to ma swoje radoście, a drugie