Od moru odprawili nabożeństwo i, przyśpieszając kroków, wzięli się jeszcze barzej na lewo, nawskroś do topolowej drogi, mierząc pod sam las, jak wiodła wąska i wyjeżdżona mocno dróżka.
Już zwartą kupą ruszyli, tylko Agata ostała przy kopcu, kryjomo odarła szmatę z krzyża i, podążając zdala za procesją, zagrzebywała ją strzępkami po miedzach la jakiegoś zabobonu.
Organista zaintonował litanję, ale ciągnęli ją ospale, że śpiewał ino kto niekto, w pojedynkę, bo kobiety rajcowały zcicha, rzucając jeno w potrzebnem miejscu wrzaskliwie: „Módl się za nami“ — zaś dzieciska wyparły się na wyprzódki i baraszkowały swawolnie, jaże Pietrek Borynów, obzierając się na proboszcza, mruczał zeźlony:
— Obwiesie, juchy! zbereźniki!.. bo jak pas spuszczę!
Ksiądz, znużony już sielnie, pot ocierał z łysiny a rozglądając się po sąsiednich rolach, pogadywał z wójtem:
— Ho, ho! tym już groch powschodził...
— A prawda!.. wczesny być musi, rola doprawiona i idzie kiej bór.
— Ja siałem jeszcze na Palmową, a dopiero kły puszcza.
— Bo u do dobrodzieja na tym dołku zimnica, a tu grunt cieplejszy.
— I jęczmiona już im powschodziły, a równe, jakby siewnikiem posiane.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.
— 278 —