zapomnieć krzywdy jakiejś i zabić w sobie smutki a żale.
Ale cóż, choć ręce mdlały z utrudzenia i krzyż dziw nie pękał, łzy i tak cięgiem stały jej w oczach i często palącym sznurem ciekły po twarzy, a w duszy krzewił się coraz bujniejszy i sroższy smutek.
Zapłakane oczy nic nie widziały wpodle siebie, nawet Pietrka, któren już od samego przyjścia na krok jej nie odstępował i, pomagając, zagadywał zcicha i rozżarzonemi ślepiami obejmował a przycierał się nieraz tak zbliska, jaże bezwolnie się odsuwała. Aże przyszło do tego, że kiej w stodole nabierała w opałkę sieczki, chwycił ją wpół, do sąsieka przypierał, mamrocząc cosik i do jej warg chciwie sięgając...
Nie sprzeciwiła się, nie miarkując, do czego idzie, i dając się na jego wolę, jakby nawet rada temu, że ją jakaś moc pojena i ponosi, ale skoro ją rzucił na słomę i poczuła na twarzy jego wilgotne wargi, porwała się niby wicher i odrzuciła go precz kiej ten wiecheć, jaże bęcnął na klepisko...
Straszna złość ją zatrzęsła.
— Ty pokrako zapowietrzona!.. ty świniarzu!.. Poważ się jeszcze kiej mnie tknąć, to ci kulasy poprzetrącam!.. Dam ja ci jamory, jaże się juchą oblejesz!.. — krzyczała, rzucając się z grabiami.
Ale wnet zapomniała o wszystkiem i, pokończywszy obrządki, do chałupy poszła.
W progu natknęła się na Hankę: zajrzały sobie w oczy, przeszklone łzami a bólem ociężałe, i śpiesznie się rozbiegły.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.
— 290 —