Tereska przysiadła na żerdce i, wsparłszy brodę na pięściach, patrzyła z lękiem na te jakieś kreski, z których tyle jeno Nastka wysylabizowała, że pochwalony stojało na początku.
— Nie rozbierę więcej, to darmo. Mateusz to by pewnikiem poredził.
— Nie, nie! — poczerwieniała strasznie i cicho jęła prosić: — Nie mów mu o liście, Nastuś, nie powiadaj...
— Żeby drukowane, to na każdej książce przeczytam, litery znam dobrze i baczę, jaka która jest, ale tutaj niczego złożyć nie poredzę: same jakieś kulasy i wykrętasy, jakby muchę uwalaną w czernidło puścił kto na papier.
— Nie powiesz, Nastuś, co?
— Dyć już ci wczoraj rzekłam, że nic mi do waju. Wróci twój z wojska, to i tak wszyćko musi się wydać! — rzekła, powstając.
Tereska jakby się zachlusnęła płaczem, że ino robiła gardłem, słowa nie mogąc wydobyć.
Nastka cosik zeźlona odeszła, kury zwołując po drodze, a Tereska, zawiązawszy w węzełek pięć jajek kaczych, powlekła się do organisty.
Ale nieletko jej być musiało, przystawała co trocha i, kryjąc się w cienie, z bojaźnią wpatrywała się w niezrozumiałe litery listu.
— A może go już puszczają?..
Trwoga chwytała ją za gardło, nogi się uginały, serce się tak rozpaczliwie tłukło, że przyciskała się do drzew, zapłakanemi oczyma biegając jakby za ratunkiem.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.
— 300 —