Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.
— 303 —

— A kto? ksiądz może? — wrzeszczała urągliwie.
— Zgadła ciotka: ksiądz wypasł swojemi końmi — podniósł głos.
— Wściekł się!.. przywrzyj pysk, żeby się nie rozniesło!
— Nie przywrę, w oczy mu powiem, bo widziałem. Ciotka na mnie krzyczy, a to ksiądz wypasł. Poszedłem dodnia po konie: gniady leżał, a klacz się pasła; były tam, gdzie je zostawiłem na noc. Dosyć zostawiły śladów, można sprawdzić, jeszcze gorące. Rozpętałem je i wsiadłem na gniadego, a tu widzę, że w naszej koniczynie jakieś konie. Świtało dopiero, dostałem się przegonem pod księży ogród, żeby im drogę zastąpić, wyłażę na dróżkę Kłębową, a tu proboszcz stoi z brewjarzem, rozgląda się dokoła i raz po raz popędza je batem coraz głębiej w koniczynę, to...
— Cicho, Michał! Słyszane to rzeczy, żeby sam ksiądz... Dawno już mówiłam, że to siano w przeszłym roku... cicho, tam jakaś kobieta stoi.
Potoczyła się naprzód śpiesznie, właśnie i organista krzyczał z pod pierzyny na Michała.
Tereska oddała jej węzełek z jajkami, a podejmując za nogi, prosiła nieśmiało o przeczytanie listu od męża.
Kazała jej zaczekać.
A dopiero w parę dobrych pacierzy zawołano ją do izby. Organista, rozmamłany całkiem, w gaciach jeno, popijając kawę, jął czytać.
Słuchała z zamierającem sercem, bo właśnie mąż jej zapowiadał swój powrót na żniwa, razem z Kubą Jarczykiem z Wólki i z Grzelą Borynowym. List był