Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.
— 307 —

nieśne, kurczęta, kaczki, a nawet stara gęś, że już nie wypowiem tych szkód na ogrodzie i w sadzie! A bodajś się struła moją krzywdą! żeby cię pokręciło! żebyś stergła pode płotem...
— Ozdzieraj się, wrono, krzycz, to ci ulży, pani wójtowo...
— A tom dzisiaj! — zwróciła się do Tereski, wyłażącej na drogę — a tom rano pięć kawałków płótna wyniesła na bielnik. Zachodzę po śniadaniu, aby je zmoczyć. Brakuje jednego! Szukam! Jakby pod ziemię się zapadł! Dyć kamieniami przycisnęłam, a wiatru nie było! Płótno cieniuśkie, paczesne, że kupne nie byłoby lepsze, i zginęło!
— Kiej świni tłuszcz ci ślepie zalewa, toś nie dojrzała!..
— Boś mi płótno ukradła! — wrzasnęła.
— Ja ci ukradłam! Powtórz to jeszcze, powtórz!
— A ty złodzieju jeden! Przed całym światem zaświarczę. Przyznasz się, kiej cię w dybach do kreminału popędzą.
— Złodziejką me przezywa! Słyszyta ludzie! Do sądu podam, jak Bóg w niebie, wszyscy słyszeli. Ja ci ukradłam, masz świadki, ty torbo?..
Wójtowa, chyciwszy jakiś kołek, na drogę wypadła i docierając kiej pies rozwścieczony, jazgotała zajadle:
— Ja ci kijem przytwierdzę! ja ci zaświarczę! jak ci...
— Podejdź, pani wójtowo! Tknij me jeno, świńska kumo! tknij me, ty sobacza pokrako! — zawrzeszczała, wybiegając naprzeciw.