Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.
— 308 —

Odepchnęła męża, któren ją powstrzymywał, i, rozkraczywszy się, pod boki się ujęła, krzycząc urągliwie:
— Bij me, bij, a kryminał cię nie minie, pani wójtowo!..
— Zawrzyj pysk, bym cię prędzej do kozy nie zapakował! — krzyknął wójt.
— Psy se wściekłe zamykaj, boś od tego, babę swoją weź lepiej na postronek, by się ludzi nie czepiała! — gruchnęła, nie mogąc już wytrzymać.
— Urzędnik do cię mówi, pomiarkuj się, kobieto! — zawołał groźnie.
— Gdziesik mi twój urząd — rozumiesz! Groził mi będzie, widzisz go, sameś może płótno wzion la jakiej kochanicy na koszulę. Gromadzkich pieniędzy już ci nie starczyło, boś je przechlał, pijanico. Nie bój się, wiedzą, co wyrabiasz. Posiedzisz se i ty, panie urzędniku, posiedzisz!
Ale tego już było za wiele la obojga, że kiej wilki skoczyli na nią; pierwsza wójtowa chlasnęła ją kijem przez pysk i z dzikim kwikiem w kudły się wczepiła pazurami, zaś wójt jął prać pięściami, kaj popadło.
Bartek w ten mig skoczył na pomoc swojej.
Zwarli się kiej psy w nierozplątaną kupę, że ani rozeznał, czyje pięście młócą kieby cepami, czyje głowy się taczają i czyje są krzyki. Przywarli się do płota i przetoczyli się znowu na drogę, kiej snopy, wichurą zakręcone, aż wkońcu, zmagając się coraz zajadlej, runęli na ziem, w piasek.