— Nie płaczcie, Weronka, drzewo się na chałupę znajdzie.
Osłupieli, stając z rozdziawionemi gębami, aż dopiero Mateusz pierwszy się pomiarkował i śmiechem gruchnął:
— Mądry obiecuje, a głupi się raduje! To głowy nie ma kaj przytulić, a chałupy będzie drugim rozdawał! — powiedział ostro, zpodełba patrząc na niego, ale pan Jacek już się nie ozwał, siadł znowuj na progu, zakurzył papierosa i, jak przódzi, skubiąc bródkę, po niebie wodził oczyma.
— Poczekajta ino, a niezadługo i cały folwarczek wama przyobieca.
Zaśmiał się Mateusz i, rzuciwszy ramionami, poszedł.
Na lewo się wziął zaraz z miejsca, ścieżką, wiodącą pod stodołami.
Mało ludzi robiło dzisiaj na ogrodach, bo jeno kajś niekaj czerwieniała kobieta, albo jakiś chłop naprawiał dach, to cosik majdrował we wrótniach stodół, powywieranych na pola.
Nieśpieszno było Mateuszowi, gdyż rad przystawał, poredzając z chłopami o wójtowej bitce, do dzieuch zęby szczerzył i wesoło zagadywał, a gdzie znów babom tak trefnie przysolił, jaże śmiech zarechotał na ogrodach, że niejedna, wzdychając, szła za nim oczyma.
Jakże, urodny był i wyrosły kiej dąb, a jakby król wszystkich we wsi parobków, bo i mocarz po Antku Borynie pierwszy i tanecznik równy Stachowi Płoszce, a i mądrala. Że zaś przytem sprawny był do
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.
— 313 —