Z taką to i człowiek flaczeje. Psiakrótka z temi babami! — srożył się w sobie.
Obiad się dopiero dogotowywał, skrzyczał więc Nastkę za mitrężenie i zajrzał do Tereski. Właśnie krowę doiła w sadzie; podniosła na niego oczy dziwnie smutne, ledwie co obeschłe z płaczu.
— Czegoś to buczała?
Tłumaczyła się cicho, miłującemi oczyma ogarniając twarz jego.
— Wymionbyś lepiej pilnowała, strzykasz ano mlekiem na wełniak!
Kwardy był dzisiaj i przez dobroci, że łamała sobie głowę, co mu się stało, sprawując się już kiej trusia, gdyż za każdem odezwaniem złością pryskał i ślepiami toczył.
Niby to czegoś po sadzie szukał i kole domu, a głównie przyglądał się jej kryjomo, dziwując się coraz barzej:
— A gdzież to miałem oczy? Takie to cherlawe i wymiękłe... Ni to z pierza, ni z mięsa! Gnat rozkwaszony. Cyganicha prosto. Ni postury, ni...
Prawda, jedne oczy to miała piękne, równe może Jagusinym, ogromne, jasne kiej niebo i czarnemi brwiami opięte, a ilekroć spotkał się z niemi, odwracał głowę i klął zcicha:
— Wytrzeszcza ślepie niby cielak, kiej ogon podniesie!
Niecierpliwiło go to patrzenie i w sroższy gniew wprowadzało.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.
— 317 —