Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.
— 318 —

— Na złość na cię nie spojrzę, ślepiaj se psu w ogon! Nie przeciągniesz me.
Razem jedli obiad, ale ni razu do niej się nie ozwał, ni nawet spojrzał w jej stronę. Nastce jeno przygadywał co trocha:
— Piesby się nie chycił za taką kaszę: jak uwędzona!..
— Bogać ta, ździebko jeno przypalona i kiej cię w zęby kłuje.
— Nie przeciwiaj się! Muchami ją zmaściłaś, więcej ich niźli skwarków.
— Już mu muchy szkodzą! jaki przebierny! nie strujesz się!
Zaś przy kapuście wyrzekał na stare sadło.
— Mazią od woza omaścić, toż gorszeby nie było.
— Poliż osi, to obaczysz, ja ta nie probantka! — odpowiadała twardo.
Czepiał się bele czego i piekłował. Że Tereska cały czas się nie odzywała, to zaraz po obiedzie wziął się i do niej, dojrzał bowiem jej krowę, cochającą się o węgieł.
— Obrosła gnojem kiej skorupą: nie możecie to jej wycierać, co?
— Mokro w oborze, to się wala.
— Mokro! Są w lesie kolki, są; czekacie jeno, by wam kto nagrabił i do chałupy przyniósł. Dyć odparzy sobie kłęby w tym gnoju, zgnije! Tyla bab w chałupie, a porządku ani za grosz! — wrzeszczał, ale Te-