Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.
— 319 —

reska ustępowała mu pokornie, nie śmiejąc się już bronić, a jeno prosząc ślepiami o pomiłowanie.
Cicha przecież była jak zawsze, uległa i pracowita, jak mrówka, nawet rada, że wziął nad nią górę i kwardo panuje. A właśnie on i bez to srożył się coraz barzej. Gniewały go jej kochające, lękliwe oczy, gniewał chód cichy, gniewała twarz pokorna, gniewało i to, że cięgiem plątała się kole niego. Miał już ochotę krzyknąć, by mu z oczu ustąpiła.
— Żeby to morówka wziena, psiakrew! — buchnął wreszcie i, zabrawszy porządki ciesielskie, nawet nie wytchnąwszy przypołudnia, poszedł do Kłębów, kaj miał jakąś robotę przy chałupie.
Siedzieli tam jeszcze przy michach, na dworze.
Zakurzył papierosa, siedząc pod ścianą.
Kłęby pogadywali o powrocie z wojska Grzeli Borynowego.
— Wraca to już? — zapytał spokojnie.
— Nie wiecie to? Dyć razem z Jaśkiem Tereski i Jarczakiem z Woli.
— Na żniwa się obiecują. Tereska latała dzisia z listem do organisty, by przeczytał. Powiadał mi o tem.
— To ci nowina! Jasiek powraca! — zawołał bezwolnie.
Zmilkli wszyscy, jeno ślipia obleciały po sobie, a kobiety się sczerwieniły, powstrzymując śmiech. Nie pomiarkował i, jakby rad wieści, powiedział spokojnie:
— Dobrze, co powraca; może przestaną obgadywać Tereskę.