Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.
— 320 —

Jaże łyżki zawisły nad michą, tak się zdumieli, a on, tocząc zuchwałymi ślepiami, dodał:
— Wiecie, jak jej nie szczędzą. Nic mi do niej, chociaż mi powinowata z ojcowej strony, ale żeby tak na mnie padło, dobrzebym pleciuchom gęby pozatykał: zapamiętaliby! A już kobiety la drugich najgorsze: niechby najbielsza, nie przepuszczą i błotem obwalą.
— Pewnie co tak, pewnie! — przywtórzyli, wbijając oczy w michę.
— Byliście już u Boryny? — zagadnął niespokojnie.
— Dyć zbieram się i zbieram, a co dnia cosik przeszkodzi.
— Za wszystkich cierpi, a nikto o nim nie pamięta.
— Zaglądałeś to do niego? co?
— Hale, pójdę sam, to powiedzą, co do Jagny ciągnę.
— Cie! uważny, kiej dziewka po przypadku — mruknęła stara Agata, siedząca pod płotem z miseczką na kolanach.
— A bo mi już obmierzły szczekania.
— I wilk się statkuje, kiej mu kły spróchnieją — śmiał się Kłąb.
— Albo kiej się za barłogiem rozgląda — podpowiedział Mateusz.
— Ho, ho, to ino patrzeć, jak do której z wódką poślesz — żartował Kłębiak.
— Właśnie, cięgiem już deliberuję, do którejby przepić.