Kłębowa z córkami też tam pociągnęła, zaś Kłąb z Mateuszem i chłopakami wzięli się do podpierania chałupy.
Ale skoro słońce zaczęło przypiekać, stary zdał robotę na synów i, wywoławszy Balcerka, poszli odwiedzać Borynę.
— Piękny czas, kumie — rzekł Kłąb, przyjmując tabakę.
— Galanty. Byle jeno za długo nie przypiekało.
— Stronami przechodzą deszcze, toż i nas nie ominą.
— Robactwo jaże się roi na drzewach, na suszę się ma.
— A jarzyny spóźnione, mogłoby przypalić. Może Pan Jezus nie dopuści... Cóż ta na jarmarku? dowiedzieliście się co o koniu?
— I... dałem starszemu trzy ruble, przyobiecał.
— Że to przezpieczności niema żadnej!.. człowiek pod strachem cięgiem, żyje jak ten zając, a nikto nie poradzi.
— A wójt kiej malowany — szepnął ostrożnie Balcerek.
— Trza będzie pomyśleć o nowym — rzucił Kłąb.
Balcerek spojrzał na niego, ale stary dodał gorąco:
— Już wstyd przez niego na wieś idzie. Słyszeliście o wczorajszem?
— I... bitka każdemu przytrafić się może, zwyczajnie... Drugie miarkuję: byśmy za te jego rządy nie dopłacili.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/330
Ta strona została uwierzytelniona.
— 328 —