I z tym się rozeszli.
Zaś drudzy, tegoż jeszcze dnia i następnych, poczęli nawiedzać chorego, jeno co tak samo nikogo nie poznawał, że wkońcu zaprzestali.
— Jemu tylko pacierze o prędkie skonanie potrzebne — powiedział ksiądz.
A że każden miał dosyć swoich turbacyj a biedy, to i nie dziwota, co wrychle zapomnieli o nim, zaś jeśli zdarzyło się komu spomnieć, to jakby o nieboszczyku.
Co prawda, to i leżał se chudziaszek w takiem opuszczeniu, kieby już do grobu złożony i trawą porosły.
Komuż ta był w pamięci?
Bywało nieraz, iż całe dni leżał bez kropli wody, może by i pomarł prosto z głodu, gdyby nie Witkowe, dobre serce, któren porywał, co się jeno dało, i niósł gospodarzowi, a nawet krowy często poddajał kryjomo i mlekiem go poił. Chory bowiem przejmował go dziwnie frasobliwą troską, aż raz ośmielił się zapytać parobka.
— Pietrek, prawda to, że kto przez spowiedzi zamrze, do piekła idzie?
— Prawda. Przecie ksiądz zawdy tak mówią w kościele.
— To i gospodarzby do piekieł poszli? — przeżegnał się trwożnie.
— Taki człowiek jak i drugie.
— Hale! gospodarz taki człowiek jak i drugie! hale!
— Głupiś, kiej głąb kapuściany! — zaperzył się Pietrek, długo mu tłumacząc, ale Witek nie uwierzył: swoje on wiedział i zgoła drugie.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/333
Ta strona została uwierzytelniona.
— 331 —