Tak ano przechodziły dnie w Borynowej chałupie...
Zaś na wsi kotłowało się kiej w garnku.
Wójtowa bitka to sprawiła, obie bowiem strony szukały świadków, przeciągając naród na swoją stronę.
Chociaż to jeno z Kozłami była sprawa, ale wójt nie zaspał i tęgo zabiegał. Górę też wziął zaraz z miejsca, bo więcej niźli połowa wsi za nim się opowiedziała. Znali go jak zły szeląg, ale wójtem był przeciech, mógł w niejednem poredzić, ale i mógł dobrze sadła zalać za skórę, to i namową, przypochlebstwem a gorzałką przysposobił sobie świadków, jakich mu było potrza.
Kozioł leżał ciężko chory i księdza z Panem Jezusem sprowadzili do niego. Powiedali ta różnie o tej chorobie, bąkając w sekrecie, co jeno udaje, by wójt jeszcze lepiej beknął na sądach. Ale Bóg wie, jak to tam było. Wiedziano jeno dobrze, że sama Kozłowa całe dnie latała po ludziach, pomstując a wyrzekając. Opowiadała, co już przedała maciorę z prosiętami na lekowanie męża, i prawie co dnia wylatywała umyślnie przed wójtów, krzycząc wniebogłosy, jako już Bartek umiera, Boga i ludzi sprawiedliwych wzywając na świarczenie i poratunek.
Biedota jeno i co tkliwsze kobiety stanęli po ich stronie, a nawet jeden z pomniejszych gospodarzy, Kobus, że to człowiek był niespokojny i swarliwy. Ale reszta ni słuchać nie chciała, w żywe oczy się wypierając, jakoby co niebądź widzieli, zaś niejeden radził jeszcze, by z wójtem nie zadzierali, bo niczego nie wskórają.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.
— 332 —