A tu co dnia pastuchy i przechodzący donosili jako na Podlesiu grunta już rozmierzają, kamienie zwożą i studnię kopią.
Że niejeden przez ciekawość pociągał za młyn ku Woli, a własnemi oczyma sprawdzał, że prawdę powiadali.
Ale jak stoją rzeczy, niesposób się było dowiedzieć.
Przypierali kowala, bo z Niemcami się już zwąchał i konie im podkuwał, ale wykręcał się i ni to, ni owo odpowiadał.
Dopiero Grzela, wójtów brat, poszedł na przewiady i prawdę wyłożył.
Było zaś tak: dziedzic był winien jednemu Niemcowi piętnaście tysięcy rubli. Oddać nie miał, a ten mu w długu chciał wziąć Podlesie i resztę gotowym groszem dopłacić. Dziedzic się niby godził, a za kupcami posyłał, bo Niemiec dawał jeno po sześćdziesiąt rubli za morgę. Dziedzic zwłóczy, jak może.
— Ale zgodzić się musi! We dworze pełno Żydów, każden o swoje krzyczy! Powiadał mi borowy, co już krowy zajęte za podatek. Skądże to weźmie zapłacić? Wszystko na pniu przedane! Lasu przeciek teraz, dopóki z nami w procesie, ciąć mu nie pozwolą. Nie poredzi sobie inaczej i przedać musi choćby za bele co — twierdził Grzela.
— Taka ziemia, po sto rubli za morgę nie za dużo.
— Kupujcie, przeda i jeszcze waju w rękę pocałuje.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.
— 336 —