Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/339

Ta strona została uwierzytelniona.
— 337 —

— Hale, drogi grosz, jak go braknie!
— Miemcy se użyją, a ty, chłopie, ślinę łykaj!
Pogadywali, wzdychając żałośnie. Markotność ich rozbierała. Juści, żal było takiej ziemi, bo to przyległa i rodna. Każdemuby się przydało kilka morgów, każdemu. Dyć się już cisnęli na swoich zagonach kiej mrówki, dyć ledwie się już przeżywiali ode żniw do żniw. Taki kawał wybranej ziemi, w sam raz la synów i zięciów. Nową wieś by wystawili i łąki mieliby niezgorsze i woda pobok... Ale cóż, nie poredzi! Miemcy siędą, będą się panoszyć, a ty, człowieku, zdychaj.
— Kaj się to wszystko podzieje? — wzdychali starzy, patrząc na młódź, gżącą się wieczorami po drogach, a było tego, było, jaże się ściany rozpierały! A za cóż to miał kto grunta kupować, kiej ledwie na życie starczyło?
Głowili się niemało, nawet do księdza szli po radę. Nie poredził: z pustego nie naleje.
— Kto nie ma grosza, nie umacza nosa. Biednemu zawdy wiater w oczy!..
Ale i wyrzekania i biadolenia też nic nie pomogły.
A jakby na dobitkę, upały szły coraz większe. Maj dopiero się miał ku końcowi, a przypiekało kieby w lipcu. Dnie wstawały ciche i duszne, słońce od samego wschodu wynosiło się rozpalone na czyste niebo i tak przypiekało, że już po wyżniach i na piaskach jarzyny mdlały pożółkłe, trawy docna wypalało po ugorach, strugi wysychały, ziemniaki zaś, choć zrazu niezgorzej ruszyły, ledwie okrywały ziemię chudemi łęcinami. Oziminy jeno nie ucierpiały wiela, wykłoszone,