Juści, co się źle działo w Lipcach.
Ale cheba co w chałupie Dominikowej działo się najgorzej.
Szymek powrócił z drugimi, Jędrzych wyzdrowiał, bieda im nie doskwierała jak indziej, to powinno było iść wszystko po dawnemu. Bogać ta poszło, kiej chłopaki odmówiły matce posłuchu! Stawiali się hardo, kłócili ząb za ząb, bić się nie pozwolili, a żadnych robót kobiecych, jak przódzi, ani tknęli.
— Dziewkę se przyjmijcie, albo i sami róbcie — powiedali twardo.
Paczesiowa miała żelazne ręce i duszę nieustępliwą — jakże! tyle lat wszystkim rządziła, tyle lat nikto nie śmiał się jej przeciwić, ni wpoprzek stawać. A tu kto stawał? kto się przeciw niej ważył? — własne dzieci!
— Jezus miłosierny — wołała w zapamiętaniu i złości, przy leda okazji chwytając za kij na synów, chciała ich przemóc i zmusić do posłuchu. Nie dali się, zacięli się jak i matka i poszli na udry. To powstawały prawie co dnia takie wrzaski a gonitwy kole chałupy, jaże ludzie się zbiegali uspokajać.
Nawet ksiądz, snadź przez nią podmówiony, wzywał ich do się, a do zgody i posłuszeństwa napominał. Wysłuchali cierpliwie, w ręce go ucałowali, a za nogi jak przystało z pokorą podjęli, ale się nie przemienili.
— Nie dziecim, wiemy, co nama robić. Niech matka pierwsza ustąpi! — tłumaczyli się przed ludźmi. — Cała wieś się z nas prześmiewała...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.
— 339 —